Położna o misji medycznej w Tanzanii: „Na świat, w warunkach domowych, przychodziły dzieci ważące mniej niż kilogram”

Ten tekst przeczytasz w 7 min.

„Pracując w Polsce nie muszę podejmować tak trudnych decyzji dotyczących tego, które dziecko ma zostać podłączone do urządzenia ratującego życie. W Tanzanii to brak sprzętu jest niestety największym wyzwaniem” – mówi w rozmowie z Evereth News Justyna Szumicka, położna Oddziału Neonatologicznego Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, która dwukrotnie brała udział w misji medycznej w Tanzanii.

Karolina Rybkowska, Evereth News: Zespół Polskiej Misji Medycznej (PMM) podczas misji w Tanzanii wspierał lokalny personel szpitala w Nyangao, do którego trafiali pacjenci z najuboższych regionów Tanzanii. Dlaczego Pani zaangażowała się w tę misję?

Justyna Szumicka: Pomoc innym – to pierwszy powód, dla którego zdecydowałam się wziąć udział w misji PMM. Świadomość, że opieka nad matką i dzieckiem jest w Tanzanii bardzo słabo rozwinięta, że panuje tam bardzo wysoka umieralność okołoporodowa zarówno matek, jak i dzieci, sprawiła, że chciałam to zmienić. Zasadność naszej pomocy potwierdzają dane PMM, które pokazały, że odkąd organizacja działa na tamtejszych terenach, umieralność dzieci i matek spada. Uznałam więc, że ta praca ma sens, skoro widać jej rezultaty. Chciałam być częścią tego projektu, który odnosi sukces.

Z jakim przesłaniem pojechała Pani do Tanzanii?

– W Tanzanii, w szpitalu w Nyangao, byłam już dwukrotnie – na przełomie sierpnia i września 2020 r. oraz w marcu tego roku. Były to wyjazdy 3-tygodniowe, podczas których współpracowałam z tamtejszym personelem medycznym w oddziale intensywnej terapii noworodka.

Moim głównym celem była edukacja personelu medycznego. Przez ten krótki czas mogłam pokazać pielęgniarkom rozwiązania, które mogą swobodnie, bez zaangażowania sprzętu medycznego, wdrożyć w swojej codziennej pracy. Chodziło o to, by podnieść jakość opieki nad pacjentem, praca pielęgniarek była bardziej efektywna i bezpieczna, a w konsekwencji przełożyła się na spadek umieralności dzieci i noworodków. Zależało mi także, by pielęgniarki mogły czerpać więcej satysfakcji z wykonywanej pracy.

Jadąc pierwszy raz do Tanzanii ułożyłam sobie plan edukacji oraz wsparcia tamtejszych  pielęgniarek w ich codziennej pracy. Na miejscu problemy okazały się zupełnie inne niż te, które sobie wyobrażałam. Konieczne było usprawnienie wielu podstawowych procedur, które pielęgniarki wykonywały niezgodnie z obowiązującymi standardami, takich jak mycie rąk, dezynfekcja czy założenie wenflonu.

Była Pani dwa razy w Tanzanii, w tej samej placówce. Czy wyjeżdżając drugi raz do Afryki zauważyła Pani efekty swojej pracy, czyli edukacji personelu medycznego?

– Tak. Gdy przyjechałam drugi raz do Nyangao widziałam, że moja praca przyniosła efekty. Nadal mam kontakt z tamtejszą pielęgniarką oddziałową, wymieniamy się zdjęciami, wiadomościami, co udało im się osiągnąć i ulepszyć.

Czy pielęgniarki chętnie czerpały z Pani wiedzy i doświadczenia?

– Tak, bardzo. Przywiozłam im ze sobą wiele materiałów i narzędzi, które ułatwiają pracę. Ponadto pielęgniarki bardzo chętnie podglądały, jak wykonuję niektóre czynności. Miały naprawdę bardzo dużo pytań, były chętne do nauki, korzystania z nowych narzędzi i metod.

W jaki sposób porozumiewała się Pani z tamtejszym personelem?

– Tanzańskie pielęgniarki, które ukończyły szkołę pielęgniarską, swobodnie rozmawiają w języku angielskim. Jednak takich pielęgniarek z kwalifikacjami w szpitalu w Nyangao jest niewiele. Opiekunki medyczne, które przeszły jedynie kursy doszkalające z opieki nad pacjentem, stanowią większość personelu pielęgniarskiego i niestety nie potrafią mówić w tym języku, znają jedynie pojedyncze słowa. Jedyną pielęgniarką z uprawnieniami w tym oddziale była pielęgniarka oddziałowa, która w przypadku dużych trudności w porozumiewaniu się, pełniła rolę tłumacza. W taki właśnie sposób przeprowadziłam m.in. szkolenie w zakresie resuscytacji noworodka.

Jakie są Pani odczucia po tej misji? Co było dla Pani największym zaskoczeniem?

– Jadąc do Tanzanii po raz drugi wiedziałam już mniej więcej czego się spodziewać, dlatego ten wyjazd był dla mnie nieco łatwiejszy. Pierwszym razem natomiast, przeżyłam niemały szok i zdziwienie. Zobaczyłam jak bardzo ubogie są wiejskie szpitale w Tanzanii. Warunki, jakie tam panowały zupełnie różniły się od tego, co widzę na co dzień w Polsce. Na każdym oddziale zarówno okna, jak i łóżka zabezpieczone są moskitierą, z uwagi na ogromny problem jakim jest malaria. Szpitale są wyposażone w instalację wodno-kanalizacyjną. Toalety znajdują się na korytarzach lub na zewnątrz. Każdy pacjent ma swoje łóżko i swoją szafkę. Szpitale nie zapewniają pacjentom posiłków, tym zajmuje się rodzina.

Tamtejsze warunki szpitalne bardzo często zależą od oddziału. PMM wraz z programem „Polska pomoc” realizowanym przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zaangażowało się w rozwój oddziału intensywnej terapii noworodka. Wcześniej miejsce to było zaniedbane, dostępny był tylko jeden inkubator dla noworodków i sala porodowa. Teraz oddział jest bardziej nowoczesny  – znajduje się w nim więcej inkubatorów, sprzęt pomagający noworodkom w oddychaniu, monitor do sprawdzania tętna płodu, a także duże pomieszczenie dla pacjentów. Łóżka są nowsze, nie zardzewiałe. Pacjentki na bloku porodowym są oddzielone od siebie parawanami, by zapewnić im pewien poziom intymności.

Co okazało się dla Pani najtrudniejsze podczas pracy w szpitalu w Nyangao?

Największym utrudnieniem w pracy w szpitalu w Tanzanii był brak sprzętu. W Polsce wiele czynności jest monitorowanych i odpowiednio kontrolowanych przez wszelkiego rodzaju urządzenia, które są zapewnione dla każdego noworodka. Poza tym w Polsce pracujemy przede wszystkim zespołowo – nigdy nie zostaję na oddziale sama, mogę liczyć na koleżanki, lekarzy. W Tanzanii niestety tak nie jest. Zwłaszcza na dyżurze nocnym, kiedy w całym szpitalu jest tylko jeden lekarz. Praca w pojedynkę była dla mnie bardzo trudna, wymagała bardzo dobrej organizacji. Ponadto brak sprzętu sprawiał, że niekiedy było to niemal niemożliwe.

Tym bardziej, że oddział intensywnej opieki nad noworodkiem charakteryzuje się wysoko specjalistyczną opieką.

– Dokładnie tak, trafiały do nas głównie dzieci urodzone przedwcześnie, noworodki, które podczas porodu doznały niedotlenienia czy urodziły się z infekcjami wrodzonymi, a także kobiety w ciąży z różnymi komplikacjami.

Jak wygląda codzienna praca w oddziale intensywnej terapii noworodka?

– Z uwagi na braki personelu medycznego dużą część opieki nad pacjentem w tanzańskich szpitalach sprawują również jego najbliżsi, rodzina czy krewni. To oni piorą jego rzeczy, gotują, myją obłożnie chorych. Taka pomoc jest bardzo dużym ułatwieniem dla personelu medycznego.

Równie obciążony pracą jest personel w oddziale intensywnej terapii noworodka, jednak tam nie można liczyć na taką pomoc. W tym miejscu najczęściej przebywają wcześniaki, które wymagają dużej liczby zabiegów, podawania leków i innych procedur medycznych. Przekazanie tych czynności bliskim mogłoby zagrażać zdrowiu i życiu tych dzieci.

Źródło: prywatne archiwum zdjęć Justyny Szumickiej

Jak przebiega ciąża u pacjentek z najbiedniejszych regionów Tanzanii? Czy kobiety mają szansę na to, by regularnie kontrolować stan ciąży?

– W Tanzanii dużą rolę odgrywa wsparcie rodzinne. Funkcjonują tam rodziny wielopokoleniowe, a ciężarne mogą zazwyczaj liczyć na pomoc najbliższych. Symbolem sprawowania opieki starszej osoby nad ciężarną jest tam łańcuszek z białych koralików, który pacjentki bardzo często miały przy sobie.

Mieszkańców tanzańskich wiosek wspierają również zespoły wyjazdowe. PMM zorganizowało grupy medyków – lekarzy, pielęgniarek, położnych, którzy konkretnego dnia i w ustalonym miejscu  pojawiają się w odległych od szpitala wioskach. Jest to szansa dla osób, które nie mają jak dostać się do szpitala. Wówczas na takich wizytach najczęściej pojawiają się matki z dziećmi oraz ciężarne. Jeżeli coś budzi niepokój medyków, pacjentkom wystawiane są karty medyczne, z którymi mogą zgłosić się do szpitala.

Ciąże w dużej mierze niestety nie są kontrolowane. Na wizyty zgłaszają się najczęściej pacjentki ciężarne ze schorzeniami. W Polsce takie choroby szybko się rozpoznaje, skutecznie leczy, by podczas porodu nie doszło do komplikacji. Natomiast w Tanzanii kobiety często nie mogą liczyć na wcześniejszą opiekę. Sprawia to, że komplikacje przy porodzie są bardzo częste, a dzieci rodzą się z pewnymi trudnościami.

Czy były jakieś szczególne przypadki pacjentek, które zapadły Pani w pamięci?

– Tak, pamiętam pacjentkę ciężarną, która korzystała z pomocy szamana. W Tanzanii niestety nadal bardzo popularna jest medycyna ludowa. Przede wszystkim jest tańsza od tradycyjnej, a szamani są we wszystkich wioskach. W przeciwieństwie do szpitali, które bardzo często są oddalone od wioski o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilometrów.

Pacjentka, o której wspomniałam, bardzo długo starała się o dziecko. Uważała, że zaszła w ciążę właśnie dzięki pomocy szamana. Niestety dziecko urodziło się poważnie chore i wszystko wskazywało, że nie przeżyje kolejnej doby. Kobieta nie chciała jednak zostać w szpitalu, ponieważ uważała, że choroba dziecka jest pewnego rodzaju karą za to, że nie zaufała medycynie ludowej. Ostatecznie wróciła z dzieckiem do wioski. Podejrzewamy, że chłopiec niestety zmarł. To jest bardzo przykra historia, która do tej pory budzi we mnie niedowierzanie.

Były również pozytywne historie. Mieliśmy przypadki, kiedy na świat, w warunkach domowych, przychodziły dzieci ważące mniej niż kilogram. Wszyscy byli niemal pewni, że dziecko nie przeżyje. A jednak, wiele wcześniaków, które trafiły do szpitala udało się uratować. To było naprawdę niewiarygodne. Wróciłam z Tanzanii z wieloma pozytywnymi historiami.

Źródło: prywatne archiwum zdjęć Justyny Szumickiej

Czy przytrafiały się takie przypadki w Tanzanii, kiedy wiedziała Pani, że życie noworodka można uratować, ale niestety warunki w szpitalu sprawiały, że było to niemożliwe?

– Brak aparatury medycznej był najbardziej dotkliwy w opiece nad wcześniakami, które potrzebowały sprzętu ratującego życie, zastępującego niektóre czynności, np. oddychanie. To były bardzo trudne sytuacje, ponieważ wiedziałam, że można byłoby pomóc temu dziecku. W Polsce na pewno miałoby większe szanse na przeżycie.

Należy również podkreślić, że wcześniaki, które rodzą się z komplikacjami i udaje się je uratować, wymagają ciągłej opieki, konsultacji ze specjalistami. W Tanzanii, nawet jeżeli uratujemy wcześniaka, to życie tego dziecka może być trudne. Rodzice  powinni zgłaszać się z noworodkiem  na regularne wizyty kontrolne w szpitalu. Wtedy sprawdzane jest czy dziecko rozwija się prawidłowo, czy przybiera na masie.

Otrzymała Pani tytuł Osobowości Roku w kategorii działalność społeczna i charytatywna. Czy to wyróżnienie mobilizuje Panią to wzięcia udziału w kolejnych tego rodzaju projektach?

– Bardzo bym chciała! Czekam na okazję od losu i moment, kiedy moja pomoc znów będzie gdzieś potrzebna. Moja specjalizacja, pielęgniarstwo neonatologiczne, jest bardzo wąska. Jednak czekam na sygnał.

Czy czuje się Pani bardziej spełniona w swoim zawodzie mając okazję dzielić się swoim doświadczeniem i wykorzystywać je do pomocy innym?

– Niewątpliwie. Każdy z tych wyjazdów wspominam bardzo dobrze i mam poczucie, że przyczyniam się w jakimś stopniu do poprawy leczenia w Afryce. Ponadto przekonałam się o swoich umiejętnościach, co więcej, o istnieniu niektórych dowiedziałam się dopiero w Tanzanii. Te wyjazdy budują również moją pewność siebie w zawodzie pielęgniarki i położnej, co przynosi mi olbrzymią satysfakcję.

 

 

 

PRZECZYTAJ POPRZEDNI TEKST Z CYKLU #ZAWÓDPIELĘGNIARKA:

Shopping cart

0
image/svg+xml

No products in the cart.

Kontynuuj zakupy