„Jeśli miałbym wybrać jeszcze raz zawód, bez chwili zawahania się wybrałbym ratownictwo…” – wywiad z ratownikiem medycznym

Ten tekst przeczytasz w 8 min.

„Czasem jedzie się do pacjenta, który jest roszczeniowy. Często ludzie nie zdają sobie sprawy, że chwilę wcześniej przez godzinę walczyłeś o życie dziecka, które niestety zmarło. I za chwilę jedziesz na kolejną akcję. Musimy więc zrobić dobrą minę do złej gry” – o codziennych problemach pracy w Zespole Ratownictwa Medycznego, najtrudniejszych interwencjach i niespotykanych wezwaniach mówi w rozmowie z Evereth News Jakub Nelle, ratownik medyczny.

Kuba od 15 lat pracuje w Systemowych Zespołach Ratownictwa Medycznego, a od 6 lat jako ratownik medyczny w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Jest również administratorem strony na Facebooku „Ratownictwo Medyczne – łączy nas wspólna pasja”. W rozmowie z naszym portalem Kuba opowiada nie tylko o swojej pasji do ratownictwa, ale także o najtrudniejszych przypadkach, szczęśliwych zakończeniach i sposobach radzenia sobie ze stresem, który na co dzień spotyka w swoim zawodzie.

Anna Łodzińska, Evereth News: 15 lat w ratownictwie medycznym to bardzo dużo czasu. Jak zmienił się ten zawód na przełomie tylu lat?

Kuba, ratownik medyczny: – Zawód ratownika medycznego bardzo się zmienił na przełomie tego czasu. Przede wszystkim pod względem kształcenia. Kiedyś skończenie dwuletniej szkoły policealnej dawało wykształcenie na poziomie studium zawodowego, a absolwenci otrzymywali dyplom ratownika medycznego. Można było więc rozpocząć pracę w Zespole Ratownictwa Medycznego bądź na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Z czasem się od tego odeszło. Obecnie uzyskanie tytułu ratownika medycznego jest możliwe jedynie poprzez ukończenie studiów medycznych.

Ale nie tylko kształcenie się zmieniło, sam zawód mocno ewoluował. Kiedyś ratownik był jedynie pomocą lekarską w Zespole Ratownictwa Medycznego, a więc tak naprawdę wykonywaliśmy zlecenia lekarskie. Obecnie, ze względu na małą liczbę lekarzy w Zespole Ratownictwa Medycznego, ratownicy przejęli podejmowanie decyzji w sprawach związanych z ratowaniem pacjenta. Dziś więc ratownik medyczny to w pełni samodzielny zawód, którego główną rolą jest udzielenie fachowej pomocy przedszpitalnej.

Oprócz studiów wciąż jednak nieustannie się kształcicie?

Ratownik medyczny cały czas musi doskonalić swoją wiedzę. Po ukończeniu studiów, w ciągu 5 lat, musimy uzbierać określoną liczbę punktów edukacyjnych, z których pracodawcy oraz urzędy wojewódzkie nas rozliczają. Uczelnie to jedna rzecz, ratownik medyczny cały czas musi doskonalić swoją wiedzę.

Czy wraz ze wzrostem tych kompetencji rośnie świadomość społeczeństwa na temat waszej roli w ratowaniu życia pacjentów?

– Niestety nie. Wciąż wiele osób nie ma w ogóle pojęcia, jak obecnie wygląda ratownictwo medyczne. Myślę, że największym problemem jest fakt, że jest za mało kampanii społecznych informujących, jak funkcjonuje systemowy Zespół Ratownictwa Medycznego, np. kto wchodzi w skład takiego zespołu, jakie kompetencje mają ratownicy, jakiej pomocy mogą udzielić.

Bardzo niepokojące jest również to, że społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy, ile w Polsce jest zespołów ratownictwa medycznego, a liczby są niestety zatrważające W naszym 40 mln państwie mamy jedynie 1 600 Zespołów Ratownictwa Medycznego. Co daje nam jeden ZRM na 20-30 tys. pacjentów. Tak naprawdę wystarczy wypadek dwóch aut jeden zespół przyjeżdża po jednego pacjenta w ciężkim stanie, a drugi zespół po drugą osobę poszkodowaną. Dzieje się tak, ponieważ w karetce jest tylko jedno miejsce leżące. Więc może dojść do sytuacji, w której pozostałe 50 tys. osób jest pozbawionych pomocy najbliższego zespołu ratownictwa medycznego. W takim przypadku, kiedy ktoś będzie potrzebował pomocy, przyjedzie zespół, który jest dalej, a jego czas dojazdu jest wtedy wydłużony. A musimy pamiętać, że niekiedy o ludzkim życiu decydują minuty.

Zdjęcie autorstwa Jakuba Nelle.

Więc ratownictwo medyczne to troszkę wyścig, z czasem, śmiercią i kierowcami na ulicach. Był moment w całej Twojej karierze, że straciłeś nadzieję, że dojedziecie na czas?

– Często tak jest. Roboty drogowe, inni kierowcy, różne pory roku – wiele rzeczy mocno wpływa na czas dojazdu do pacjenta. Niestety bywa tak, że kierowcy, zamiast ułatwić nam przejazd, to go utrudniają. Na przykład podłączają się pod pojazd uprzywilejowany, który jedzie na sygnałach dźwiękowych i świetlnych. Jadą za nami, stwarzając zagrożenie. Część kierowców oczywiście nam zjeżdża, ale niekiedy dochodzi do w sytuacji, gdzie przed karetką jedzie samochód i kierowca myśli, że może przed nami w ten sposób uciekać. Nie zawsze stosują się do komunikatów „ustąp pierwszeństwa”.

Jest to dla nas duże zaskoczenie, ponieważ każdy z nas może być potencjalnym pacjentem, który będzie wymagał pomocy. Czas jest naprawdę bardzo ważny. Każda minuta to życie. Jeżeli dojedziemy za późno może okazać się, że dla człowieka jest to już jakiś wyrok.

Jakie wezwania są dla ciebie najtrudniejsze?

– Tych wezwań, jeśli chodzi o Zespół Ratownictwa Medycznego, było wiele. Najtrudniejsze są zawsze wypadki samochodowe i wezwania, w których pomocy musimy udzielić dziecku. Miałem kiedyś wezwanie do dziecka, do czteroletniej dziewczynki, która została znaleziona przez swojego tatę w pokoju. Leżała na dywanie, nieprzytomna, nieoddychająca, bez oznak życia. Ojciec podjął czynności ratunkowe, wiedzieliśmy, jak sytuacja wygląda. Wdrożyliśmy czynności resuscytacyjne – w otoczeniu zabawek, maskotek tego dziecka. Słyszeliśmy prośby, żeby walczyć o życie córki. Jest to bardzo ciężkie psychicznie. Jednak w takich sytuacjach działamy mechanicznie, odcinamy od siebie czynniki zewnętrzne. Dopiero później dochodzi do nas to, co się działo. Niestety po godzinnej resuscytacji nie udało się uratować dziewczynki. To na naszych barkach jest obowiązek poinformowania rodziny dziecka, że niestety zmarło.

Jak w takim razie przebiega współpraca z rodzicami?

– Jest to bardzo zróżnicowane. Niektórzy rodzice chcą pomóc, ale nie potrafią. Bardzo często wynika to z braku szkoleń z pierwszej pomocy. Dla osób bliskich zawsze nagły wypadek jest szokiem, że ich najbliższa osoba nie oddycha, wymaga specjalistycznej pomocy, coś złego się dzieje. W nagłej sytuacji należy działać mechanicznie, wiemy, że nie zawsze jest to proste, zwłaszcza dla najbliższych poszkodowanego. Zdarzają się osoby, które są przeszkolone i wiedzą co robić. I tym ludziom bardzo dziękujemy, to oni w dużej mierze zwiększają rokowanie pacjenta.

Mówią, że największą nagrodą jest uśmiech i wdzięczność drugiej osoby. A jaki był najbardziej satysfakcjonujący moment w Twojej pracy?

– Najbardziej pozytywnym aspektem pracy ratownika jest uśmiech pacjenta, którego uratowaliśmy z bardzo krytycznego stanu. Wtedy uświadamiam sobie, że nasza praca przywraca im bicie serca. To bardzo wzruszający moment, gdy po akcji spotykam się z pacjentem, np. po 1-3 tygodniach i widzę go w pełni sił. To takie potwierdzenie, że warto walczyć do samego końca.

Pamiętam sytuację, gdy jechaliśmy na wezwanie do trzydziestoletniego chłopaka. Otrzymaliśmy informacje, że pacjent doznał nagłego zatrzymania akcji serca. Był grudzień, padał śnieg. Nie były to korzystne warunki, ale na szczęście udało nam się dotrzeć na wezwanie. Po godzinnej reanimacji przywróciliśmy czynności życiowe. Okazało się, że po trzech tygodniach ten człowiek spokojnie wrócił do domu na Wigilię. Co więcej, bez żadnego uszczerbku neurologicznego z uśmiechem na twarzy, nie pamiętając, co się stało. Takie sytuacje sprawiają, że lubię swoją pracę. Jeśli miałbym wybrać jeszcze raz zawód, bez chwili zawahania się wybrałbym ratownictwo.

Moc ratowania ludzkiego życia to rzeczywiście piękna sprawa. Dobrze wiemy jednak, że sama praca nie jest usłana różami. Zmagacie się z problemami systemowymi, kadrowymi, płacowymi i oczywiście ludźmi. Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć o zmianie zawodu?

– Oczywiście, że dni słabości się zdarzają. Każdy je ma. Jako ratownicy medyczni w ciągu jednego dyżuru widzimy tyle bólu, dramatu ludzkiego, co normalny człowiek nie zobaczy przez całe swoje życie. To odbija się na naszej psychice. Najważniejsze jest to, jak sobie poradzimy z tymi problemami. Dużą rolę odgrywa wsparcie innych profesjonalistów, ale też po prostu obejrzenie dobrego filmu czy zagranie w piłkę nożną. Chodzi o oderwanie się od tego, co się wydarzyło w pracy. Jesteśmy tylko ludźmi.

„Jesteśmy tylko ludźmi…” – czy każdy pacjent to rozumie?

– Nie. Czasem jedzie się do pacjenta, który jest roszczeniowy. Często ludzie nie zdają sobie sprawy, że chwilę wcześniej przez godzinę walczyłeś o życie dziecka, które niestety zmarło. I za chwilę jedziesz na kolejną akcję… Musimy więc zrobić dobrą minę do złej gry. Zdarzają nam się pacjenci, którzy dzwonią po karetkę i żądają wypisania recepty. Nie zdając sobie sprawy z tego, że po pierwsze nie wolno w takich przypadkach wzywać karetki, a po drugie my nie mamy do tego uprawnień. Ponadto ludzie nie mają świadomości, że nie jesteśmy od leczenia przewlekłych przypadłości, tylko od ratowania życia.

Zdjęcie: Jakub Nelle, ratownik medyczny.

Obecnie pracujesz na SOR-ze, jak również w karetce. Czy któraś z tych funkcji jest dla Ciebie ciekawsza?

– To kolejne bardzo trudne pytanie, nie wiem, czy da się jednoznacznie wybrać, którą pracę wolę. Jedna i druga strona ma swoje plusy. Zdecydowanym plusem pracy w Zespole Ratownictwa Medycznego jest ciągła adrenalina, która nam towarzyszy. Nigdy nie wiemy, do kogo jedziemy, z czym będziemy musieli się mierzyć. Każdy stan, każdy pacjent jest inny. Presja czasu działania na miejscu jest duża. Taki rodzaj adrenaliny uzależnia. Ale wtedy nasza praca kończy się za drzwiami SOR-u. W momencie, kiedy oddajemy pacjenta, nie wiemy co się dalej z nim dzieje. Jeśli sami gdzieś nie podpytamy, nie wiemy jak dalej, wyglądają jego losy. Z kolei plusem oddziału ratunkowego jest to, że nie działamy pod tak wielką presją czasu, na naszą pracę nie wpływają warunki atmosferyczne, ani emocje otoczenia. Trafiają do nas pacjenci i możemy na oddziale ratunkowym poszerzyć diagnostykę, dowiedzieć się, jaka jednostka chorobowa występuje u danego pacjenta, zobaczyć, jak przebiega jego leczenie i mieć na nie bezpośredni wpływ. Obie prace są dla mnie równie satysfakcjonujące i ciekawe – nie jestem w stanie sprecyzować, którą stronę bym wolał.

Walka z czasem, pacjentem i całym światem. Czy każdy może być ratownikiem?

– W każdym miejscu powinien znajdować się odpowiedni człowiek. Pacjent w stanie bezpośredniego zagrożenia życia nie wybierze sobie specjalisty. Tak samo wygląda to na SOR-ze, nikt nie wie, na kogo trafi. W Zespole Ratownictwa Medycznego i na szpitalnym oddziale ratunkowym muszą znajdować się osoby, które chcą się uczyć i rozwijać. Wszystko musi być na wysokim poziomie. Wystarczy, że jedno ogniowo nie zadziała i może dojść do nieszczęścia. Aby pracować w tym zawodzie trzeba mieć świadomość, że medycyna ratunkowa się zmienia i trzeba cały czas się szkolić. Medycyna się rozwija, a my musimy iść razem z nią. Jeśli ktoś ma inne nastawienie, to nie jest pomocą dla pacjenta, ale może stwarzać dla niego zagrożenie. W momencie, kiedy potrafimy to sobie uświadomić to wtedy należy odejść z zawodu nie tylko dla siebie, ale również dla pacjenta.

Ogromna odpowiedzialność spoczywa na barkach ratowników.

– Ten zawód sam weryfikuje, czy nadajemy się do niego, czy też nie. Bardzo dużo osób emocjonalnie nie wytrzymuje presji tej pracy, np. decyzyjności, czyli jakiej działania należy podjąć, jakie leki podać. Oczywiście muszą to być trafne decyzje, bo walczymy tutaj o ludzkie życie, tu nie ma miejsca na pomyłkę. Jeśli pojawiają się jakieś błędy, trzeba je natychmiastowo niwelować, ciągle się szkolić i nie popełniać kolejny raz.

Czasem spotykam się z takim poglądem, że ratownicy są niedostępni, wręcz oschli i zimni wobec pacjentów. Zgadzasz się z tym? Czy może być to pewnego rodzaju pancerz i ochrona?

– Praca ratownika polega na dostosowaniu się do poziomu i stanu rozmówcy. Jeśli podjeżdżamy do pacjenta, który jest roztrzęsiony, emocjonalnie rozbity i płaczliwy, to musimy podejść do niego spokojnie i ze zrozumieniem. Musimy rozmawiać, w taki sposób, aby pacjent się otworzył na swoje problemy, żeby udzielił nam informacji, co się dzieje. Każdy pacjent jest inny i do każdego należy mieć indywidualne podejście, chociażby inaczej rozmawia się z dzieckiem, a zupełnie inaczej z dorosłym. Czasem mamy wezwania do osób nadużywających środków odurzających, niekiedy jesteśmy obrażani, opluci. Musimy wtedy utrzymać dystans i dostosować się do miejsca, w którym się znajdujemy. Niekiedy w takich miejscach musimy podnosić ton, aby uzyskać informacje o pacjencie.

Nie możemy pozwolić sobie na chwilę słabości, chociaż jesteśmy czasem zmęczeni, źli, sfrustrowani systemem ochrony zdrowia w Polsce. Niekiedy spotykamy się z sytuacją, gdzie nie ma miejsc w szpitalu dla pacjenta. Ktoś pracuje w wiejskiej aglomeracji, gdzie do najbliższego szpitala jest daleko. W takiej sytuacji musimy działać pod presją, wszystko załatwiać jak najszybciej, bo liczy się czas. Na barkach kierownika zespołu medycznego spoczywa ciężar tego, w jaki sposób najlepiej i najszybciej udzielić pacjentowi pomocy. Ratownik musi zadzwonić nie tylko do dyspozytora medycznego, ale również do szpitala, np. na oddział neurologiczny, kardiologiczny, wykonać konsultację z lekarzem dyżurnym, dowiedzieć się, czy są miejsca, czy przyjmą pacjenta. Musi też zdecydować czy skorzystać z pomocy Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. To nie są proste decyzje. Karetka jest takim szpitalem na kółkach, a wszystko po to, aby uratować ludzkie życie.

Na koniec – najciekawszy przypadek w Twojej karierze?

– Jest tego dużo, ale może przytoczę dwa, które najbardziej zapadły mi w pamięci.

Jechaliśmy do mężczyzny, który próbował popełnić samobójstwo poprzez powieszenie się. Na szczęście znalazł go syn i odciął sznur po około 10/20 minutach. Rozpoczęliśmy czynności ratunkowe. Miejsce, w którym się znajdował, było niedostępne, więc musieliśmy go wydostać przy pomocy straży pożarnej. Zorganizowaliśmy transport przez Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, ze względu na prawdopodobne ubytki neurologiczne. Udało się przywrócić czynności życiowe, został oddelegowany do specjalnego szpitala. Po jakimś czasie ten pacjent zgłosił się do nas z pretensjami, dlaczego uratowaliśmy mu życie. Można powiedzieć, że po prostu pokrzyżowaliśmy mu plany. Ale naszym zadaniem zawsze jest ratowanie ludzkiego życia.

Kolejnym niespodziewanym przypadkiem było wezwanie do Olafa, który miał drgawki. Dzwoniła starsza kobieta, która podała adres i powiedziała, że Olaf ma drgawki, a następnie się rozłączyła. Po dotarciu na miejsce okazało się, że Olaf to piesek. Zwierzę bardzo bało się wystrzałów podczas Sylwestra. Bywają też takie sytuacje, kiedy możemy się trochę pośmiać. Jamnik został uratowany, a Pani została poinformowana, że nie może wzywać pogotowia ratunkowego do zwierzęcia.

Dziękuję bardzo za ciekawą rozmowę.

– Również dziękuję.

Shopping cart

0
image/svg+xml

No products in the cart.

Kontynuuj zakupy