„Zostawiono nas same sobie”. Praca pielęgniarki w ZOL podczas epidemii

Ten tekst przeczytasz w 3 min.

„Zamiast prawdziwej śluzy miałyśmy przyklejoną na podłodze taśmę. Nie dostałyśmy odpowiedniego sprzętu. Dla dyrekcji to było za drogie” – mówi Maria Jankowska*, pielęgniarka z zakładu opiekuńczo-leczniczego. W rozmowie z Evereth News opowiada o dramatycznej sytuacji pielęgniarek na oddziałach, gdzie wystąpił COVID-19.

Rozmawiała: Marta Bogucka

Praca bez żadnego zabezpieczenia

– Pracuję w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. O tym, że mamy w oddziale ognisko koronawirusa, dowiedziałyśmy się z koleżankami z zespołu właściwie przypadkiem. Jedna z dziewczyn zrobiła test na obecność wirusa zupełnie bez związku z pracą. Wynik okazał się dodatni – mówi Maria Jankowska.

– Przez następny tydzień cały zespół pracował przy pacjentach bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Same szyłyśmy sobie maseczki z flizeliny i płótna. To nie jest żadne zabezpieczenie. Dopiero po tygodniu zaczęto robić pierwsze wymazy i okazało się, że mamy zakażenia wśród pacjentów. Otrzymałyśmy sprzęt ochronny, ale nie taki, jak powinien być. Gogle były tylko w części kompletów z kombinezonami. Te gogle są jednorazowe, a musiałyśmy je moczyć w płynach do dezynfekcji i zakładać ponownie, bo nie zapewniono nam niczego innego. Te gogle się rozszczelniały, rozpadały. W przyłbice nie wyposażono nas w ogóle. Przyłbice dostały tylko te pielęgniarki, które należą do związków zawodowych. Dyrekcji nie obchodziło, że nie mamy odpowiedniego sprzętu. Nikt nie zawracał sobie tym głowy.

„Oszczędzajcie płyny i rękawiczki”

Do dezynfekcji nie zapewniono nam niczego oprócz płynów – mówi Maria Jankowska. – A to, co było, dyrekcja kazała oszczędzać. W tym czasie mieliśmy w oddziale ponad 20 pacjentów. Kiedy przyszły pozytywne wyniki testów, ci pacjenci nie zostali nigdzie przeniesieni. Jedyne, co się zmieniło, to to, że na środku korytarza na podłodze przyklejono czerwoną taśmę. Ta taśma miała wyznaczać strefę brudną i strefę czystą – opowiada Maria Jankowska.

– To była jedna wielka parodia. Nie wyznaczono stref, nie zrobiono żadnych śluz. Myślałyśmy o tym, żeby chociaż przykleić folię, ale jak to zrobić? ZOL to nie jest zwykły oddział, musimy mieć otwarty dostęp do pacjentów. Same wyznaczyłyśmy sobie jedną salę do przebierania się w kombinezony ochronne. Potem, po zdjęciu kombinezonu, trzeba było w samej bieliźnie biec przez pół oddziału, żeby wziąć prysznic. Ze strony dyrekcji nie było żadnej organizacji. Pani dyrektor nie przyszła do nas ani razu, żeby porozmawiać, wyjaśnić, jak wygląda sytuacja, co szpital może nam zapewnić. Zostawiono nas same sobie – podsumowuje pielęgniarka.

Sama na trzydziestu pacjentów

– Pielęgniarki i opiekunki zaczęły się zarażać i wykruszać. To było nie do uniknięcia. W naszym oddziale zaczęła się praca w systemie 24/24. Na nocne dyżury na prawie 30 pacjentów zostawały jedna pielęgniarka, jedna opiekunka i salowa. Nasi pacjenci to są osoby starsze, niedołężne, niepodnoszące się. Prawie wszyscy są podłączeni pod płyny, sondy żołądkowe. Trzeba im regularnie podawać antybiotyki, podłączać kroplówki, mierzyć ciśnienie i poziom cukru. Spadła na nas ogromna ilość obowiązków. To, że wszyscy pacjenci przeżyli, to zasługa dziewczyn z zespołu. To one były na każde zawołanie.

„W głowie jest, że mogę zarazić”

– Wszystkie bardzo ciężko to przeżyłyśmy. Wszystkie miałyśmy przez cały czas w głowach, że możemy się zarazić, przynieść koronawirusa do domu, zarazić rodzinę. Wszystkie żyłyśmy przez ten czas w ogromnym stresie, pod presją, przepracowane, przemęczone. To się na nas wszystkich bardzo poodbijało. Większość z nas przez półtora miesiąca prawie nie wychodziła z domu. Ale nie jesteśmy odosobnione. Tak to wygląda w większości szpitali – podsumowuje Maria Jankowska.

* nazwisko zmienione na prośbę rozmówczyni.

PRZECZYTAJ POPRZEDNI TEKST Z CYKLU #ZAWÓDPIELĘGNIARKA:

Przeczytaj także: Ministerstwo Zdrowia odbierze pielęgniarkom „zembalowe”? OZZPiP oburzony nową propozycją resortu i NFZ

Shopping cart

0
image/svg+xml

No products in the cart.

Kontynuuj zakupy