Jak wygląda praca pielęgniarki w hospicjum domowym? [cz. 2]

Ten tekst przeczytasz w 3 min.

„Ta praca wymaga cierpliwości, ale też pokory. Nie można przejmować życia pacjenta, nie można działać za niego, ale z nim” – mówi Ewa Głodowska, koordynatorka pielęgniarek w Ośrodku Hospicjum Domowe Zgromadzenia Księży Marianów. W rozmowie z Evereth News mówi o więzi z pacjentami i o tym, jak pogodzić się z ich śmiercią.

Marta Bogucka, EverethNews.pl: Jakich cech charakteru wymaga od Pani praca z pacjentami?

Ewa Głodowska: Na pewno dużo cierpliwości, ale też pokory. W tej pracy trzeba się nastawić na drugą osobę, zrozumieć ją, postawić się na jej miejscu. Empatia zawsze pomaga. Współodczuwanie z pacjentem, z jego rodziną, jest bardzo ważne. Szczególnie w warunkach domowych, kiedy przebywamy z nimi sam na sam. Trzeba słuchać tego, co mówią, edukować, by umieli działać. Nie przejmować ich życia, nie działać za nich, ale z nimi.

W codziennej pracy styka się Pani z cierpieniem i śmiercią. Czy można się do tego przyzwyczaić?

Przyzwyczaić się nie da, ale człowiek uczy się, jak sobie z tym radzić. Jeżeli długo opiekujemy się pacjentem, śmierć jest trudna, potrzeba czasem trochę wolnego, by samemu przeżyć w środku to, co się stało. Ja pochowałam też bliskich ze swojej rodziny, którymi się opiekowałam. Wiem, że to trudne, co przeżywają pacjenci i ich rodziny.

Które momenty pracy są dla Pani najtrudniejsze?

Mamy coraz młodszych pacjentów. To często są ludzie, którzy nie zdążyli jeszcze zacząć życia rodzinnego albo tacy, którzy mają małe dzieci. Takie przypadki są najtrudniejsze. Dzieci chroni się przed chorobą, przed przebywaniem z chorymi, przed śmiercią. Nie rozmawia się z nimi o tym, a one bardzo dużo rozumieją. Przez to dzieci są bardzo w tych sytuacjach zagubione. To są bardzo ciężkie momenty. Mamy w ośrodku psychologa, który zajmuje się właśnie osieroconymi dziećmi. One muszą wiedzieć, że śmierć jest częścią życia. Muszą to rozumieć, żeby móc się z tym oswoić.

Czy mimo tych trudności lubi Pani swoją pracę, jest z niej Pani dumna?

Bardzo lubię swoją pracę. Był czas, że pracowałam jednocześnie i w hospicjum, i w szpitalu, i ciągle miałam poczucie, że poświęcam pacjentom za mało czasu. Teraz pracuję w hospicjum na pełen etat i lubię tę pracę. Mimo to czasami zdarzają się oczywiście chwile, że muszę odpocząć.

Czy są przypadki pacjentów, które szczególnie zapadły Pani w pamięć?

Wielu pacjentów się pamięta. Jak czasem po latach przychodzą ich rodziny, to się tych ludzi poznaje. Są przypadki, że z rodzinami pacjentów sprzed kilkunastu lat wciąż utrzymuję kontakt. Pamiętam starszego pacjenta z chorobą neurologiczną, z którym właściwie nie było kontaktu. To był trudny przypadek – pacjent miał olbrzymie odleżyny na całym ciele – na pośladkach, wzdłuż kręgosłupa, na łopatkach, na nogach, na piętach. Dodatkowo miał łamliwość kości. Nie można było samodzielnie go obrócić, bo zdarzyło się, że odłamek kości wyszedł przez odleżynę. Żona tego człowieka w ogóle nie była przygotowana na jego śmierć, ale kiedy odszedł, okazało się, że umiała sobie z tym poradzić. Potrzebowała na to czasu, ale dała sobie radę. Zapamiętałam ten przypadek, bo tym pacjentem opiekowała się nie tylko żona, ale cała, niesamowicie zgrana rodzina. Ta osoba nie była sama. To bardzo ważne, żeby nie być samemu.

Jak Pani praca zmieniła się przez epidemię?

Nasi pacjenci szybciej odchodzą. Czasami boją się wpuszczać pielęgniarkę na wizytę. My jako osoby opiekujące się chorymi, które często pracują w kilku miejscach, mamy z kolei straszne dylematy – czy pójść do danego pacjenta, czy go narażać. Ja jako koordynator pielęgniarek mam dodatkowy problem, żeby to ułożyć. Nie wszystko da się załatwić przez telewizytę. Jeśli trzeba rozpoznać ból lub inne objawy, wdrożyć leczenie, to niestety nic nie zastąpi kontaktu. Kontakt z pacjentem jest zawsze bardzo ważny.

PRZECZYTAJ POPRZEDNI TEKST Z CYKLU #ZAWÓDPIELĘGNIARKA:

Przeczytaj także: Co z dodatkami za pracę przy COVID-19? Komentarz OZZPiP

Shopping cart

0
image/svg+xml

No products in the cart.

Kontynuuj zakupy