„Często mam kontakt z pacjentami, którzy jeszcze nie wiedzą, że są chorzy na Covid-19, albo podejrzewają, jednak z uwagi na przewlekłe złe samopoczucie nie mówią o tym”. W rozmowie z Evereth News pielęgniarka środowiskowa i rodzinna Halina Więckowska opowiada o pracy w środowisku w czasie pandemii i problemach z tym związanych.
Agnieszka Baran, EverethNews.pl: Wytyczne do stosowania się przez pielęgniarki POZ w czasie pandemii wirusa SARS-CoV-2 zawierają szczegółowe zalecenia względem planowania wizyt, ich przebiegu oraz stosowania środków ochrony indywidualnej. Jak od momentu wybuchu pandemii zmieniła się Pani praca?
Halina Więckowska: Jedną ze zmian jest to, że pojawiły się nowe środki ochrony osobistej, np. dodatkowe fartuchy, określone maseczki, płyny dezynfekcyjne. Wychodząc na wizyty, jesteśmy we własnych ubraniach, ale przed wejściem do pacjenta wkładamy jednorazowy fartuch flizelinowy, rękawiczki oraz maskę. Wszystkie te rzeczy musimy ze sobą nosić, a po zabiegach zabrać ze sobą do utylizacji. Z uwagi na fakt, iż większość pielęgniarek środowiskowych nie porusza się samochodem, a komunikacją miejską czy rowerem, jest to dodatkowe utrudnienie.
Rower wydaje się dobrym rozwiązaniem w sytuacji pandemicznej.
– Idealnym! Z różnych powodów, m.in. tego, iż nie narażam siebie i innych na zarażenie wirusem.
Zgodnie z zaleceniami liczba wizyt pielęgniarki środowiskowej w czasie pandemii powinna zostać ograniczona do tych sytuacji, w których Wasza pomoc jest niezbędna. Czy zalecenie to sprawdza się w praktyce? Czy zauważyła Pani spadek liczby wizyt w ciągu ostatniego roku?
– Przeciwnie, od czasu wybuchu pandemii realizuję więcej wizyt niż dotychczas. Ma to niewątpliwie związek z ograniczeniem hospitalizacji pacjentów. Szczególnie na początku pandemii wiele osób z obawy przed zakażeniem wirusem w szpitalu pozostawało pod naszą opieką.
Inaczej natomiast sytuacja przedstawia się w przypadku Nocnej i Świątecznej Pomocy Lekarskiej, w ramach której świadczę usługi poza przychodnią. Tutaj znacząco zmniejszyła się liczba zleceń, która w moim odczuciu ma związek ze strachem pacjentów przed wpuszczeniem do domu kogoś z zewnątrz. Chorzy przyzwyczajeni do pielęgniarki, która przychodzi do nich w ciągu tygodnia, często nie zgadzają się na wizytę „kogoś nowego”.
Wracając jednak do wizyt POZ, ilu pacjentów dziennie udaje się Pani odwiedzić?
– Realizuję około 10-12 wizyt dziennie, jednak czasem udaje mi się dotrzeć tylko do sześciu pacjentów. Należy pamiętać, że pracujemy w warunkach, które odbiegają od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w przychodni. Często w pomieszczeniu nie mam odpowiedniego oświetlenia, a pacjent leży w takiej pozycji, że muszę się do niego „dostać”, ułożyć go przy pomocy tego, co mam dostępne – poduszek i koców. To wszystko zajmuje czas, ale jest niezbędne do przeprowadzenia zabiegów. Jestem pielęgniarką środowiskową, ale i rodzinną. To praca holistyczna, ponieważ nie zajmuję się samym pacjentem, ale również osobami, które są w jego środowisku.
Według wytycznych przed wizytą jest Pani zobowiązana poinformować pacjenta o swoim przyjściu i przeprowadzić wywiad. Ile natomiast trwa sama wizyta środowiskowa u pacjenta?
– Właściwie nie mówimy o czasie wizyty, ale o czasie przeznaczonym na wykonanie zabiegu. W zależności od tego, jaki zabieg wykonujemy, potrzebujemy na niego odpowiednio dużo czasu. Jeśli rana jest rozległa lub mamy kilka miejsc wymagających zabezpieczenia, to zabieg trwa dłużej, niż gdy wykonujemy drobny opatrunek, taki jak na ranie pooperacyjnej. Do tego należy doliczyć czas potrzebny na uzupełnienie dokumentacji i przemieszczanie się między pacjentami.
No właśnie, pacjenci zdają sobie sprawę z tego, że dziennie odwiedza Pani przynajmniej kilka osób. Czy w trakcie pandemii reakcja pacjentów na wizyty środowiskowe się zmieniła?
– Reakcje pacjentów i ich rodzin bywają różne. Są środowiska, które chronią się na wszystkie możliwe sposoby. Wchodziłam do mieszkań wyłożonych folią, z rozstawionymi preparatami do dezynfekcji. Kontrolowano mnie, czy jestem odpowiednio zabezpieczona w maskę i fartuch. Ale nie wszyscy pacjenci przywiązują wagę do przestrzegania zasad bezpieczeństwa pod kątem zakażenia COVID-19. Niektórzy twierdzą, że się nie boją, ponieważ być może właśnie tyle życia zostało im przeznaczone.
Zgodnie z zaleceniami w celu wzajemnej ochrony, podczas wizyty pacjent również powinien zasłonić nos i usta. Czy dużo jest takich przypadków, kiedy musi Pani prosić o założenie maseczki?
– Niestety, ale zdarza się to bardzo często! Są takie osoby, które nie założą maseczki, ponieważ jak twierdzą „duszą się”. Niekiedy pacjenci uważają, że skoro przebywają we własnym domu, to mogą sobie na to pozwolić.
W marcu tego roku minął rok od pojawienia się pierwszych zakażeń wirusem SARS-CoV-2 w Polsce. Czy zdarzało się, że przychodziła Pani do osób chorych na Covid-19?
– Często mam kontakt z pacjentami, którzy jeszcze nie wiedzą, że są chorzy na Covid-19, albo podejrzewają, jednak z uwagi na przewlekłe złe samopoczucie nie mówią o tym. Tak m.in. przychodziłam z wizytami do małżeństwa, które zachorowało na koronawirusa. Najpierw pogorszył się stan kobiety, a kiedy wykonano im testy, okazało się, że oboje są „pozytywni”. Z uwagi na fakt, iż wymagają stałej opieki, zostali hospitalizowani, ponieważ my nie możemy odwiedzać pacjentów w izolacji. Prawdopodobnie byli chorzy dużo wcześniej, nim się o tym dowiedzieli. Pomimo stosowania środków ochrony osobistej istniała duża szansa, że się zarażę. Tak się jednak nie stało.
Dużo starszych osób zostało odizolowanych od rodziny, znajomych, reszty świata. Jak fakt ten wpłynął na relację między Panią a pacjentami?
– Podczas pandemii zauważyłam, że pacjenci szczególnie cieszą się na nasze spotkania. Wielu z nich jest samotnych, dlatego świadomość, że przyjdę o określonej porze, powoduje, że pacjent czuje się bezpieczniej. Zwróciłam również uwagę, iż wśród pacjentów, którzy dotychczas różnego rodzaju zabiegi wykonywali samodzielnie, są osoby, które teraz wymagają naszego wsparcia w tym zakresie. Być może to również ma związek z potrzebą bezpośredniego spotkania z pielęgniarką środowiskową i, co się z tym wiąże, poczuciem bezpieczeństwa.
Pomijając sytuacje wysokiego ryzyka zakażenia, czy to może oznaczać, że z powodu pandemii Covid-19 rodziny mniej angażują się w pomoc bliskim?
– Członkowie rodziny bardzo często tłumaczą się, że nie odwiedzają bliskiej im osoby, ponieważ boją się potencjalnej transmisji wirusa. W niektórych przypadkach stan takiej osoby ze względu na chorobę podstawową się pogarsza, m.in. właśnie z uwagi na niewielką pomoc rodziny w opiece nad pacjentem. To smutne, że członkowie rodziny tylko pozornie się angażują.
PRZECZYTAJ POPRZEDNI TEKST Z CYKLU #ZAWÓDPIELĘGNIARKA: